piątek, 27 czerwca 2014

Chapter 2 "I saw the dead body of mother"


"Krążyła po labiryncie szukając wyjścia. Nie miała sił by dalej iść, ale wiedziała że to jedyne rozwiązanie. Kiedy już traciła resztki nadziei zauważyła światło padające na ścieżkę. Zbliżyła się i zobaczyła wyjście.Chciała podejść, ale usłyszała głos dochodzący z wnętrza jej głowy:
- To jedyna szansa! Możesz wyjść teraz albo nigdy.
Już chciała wyjść kiedy usłyszała krzyk swojej matki:
- Pomocy! Córeczko! Pomóż mi! Proszę! Błagam.. - przy ostatnich słowach jej głos się załamał.
Brunetka stanęła przed najtrudniejszym wyborem. Mogła pomóc matce albo wydostać się z labiryntu. Postanowiła pobiec do matki. Nie wiedziała dlaczego, ale wiedziała gdzie jest jej matka. Kiedy dotarła na miejsce zobaczyła martwe ciało matki. Zobaczyła obok niej wielkiego psa z dwiema głowami. Zwierzę się na nią rzuciło. Zaczęła biec do wyjścia. Była w tym miejscu, ale zobaczyła tylko ścianę. Odwróciła się i zobaczyła psa. Zawarczał i pobiegł do niej. Szarpnął ją za rękę przewalając na ziemię. Swoimi ostrymi zębami zaczął szarpać jej ciało.."
Francesca obudziła się z krzykiem. Przed oczami nadal miała martwe ciało matki.
I znów powróciły do niej wspomnienia..

***

- No już, nie płacz Lusiu. Na razie zostaniesz u mnie. 
- Mogę?
- Tak, a potem porozmawiam sobie z twoim ojcem i będziesz mogła wrócić. - uśmiechnęła się.
- Ja nie chcę do niego wracać.. - powiedziała cicho blondynka.
- Ale.. nie rozumiem. Czemu?
- Ciociu z nim się nie da wytrzymać. Na nic mi nie pozwala, głodzi mnie i.. - zawiesiła głos - bije. - dokończyła ciszej.
- Co?! Bije cię? - krzyknęła kobieta.
- Czasami..
- Musimy iść z tym na policję!
- Nie! - krzyknęła szybko Ludmiła.
- Czemu?
- Nie chcę. Po prostu nie. Możemy o tym nie rozmawiać? - zapytała.
- Dobrze, ale ta rozmowa cię nie ominie. - powiedziała ciotka.
- Okey. - mruknęła Lu.

***

- Fran, śniadanie! - krzyknął Luca wchodząc do pokoju siostry.
Jednak nie było jej w łóżku. Poszedł w stronę łazienki i zapukał znów krzycząc imię siostry.
Cicho.
Nacisnął klamkę. Otwarte. Niestety Francescy tam nie było. Tam i nigdzie indziej.
Zdenerwowany zadzwonił. Telefon leżał na jej łóżku.
Zszedł do restauracji i zapytał kelnera - Tomasa - czy jej nie widział. Niestety nie.
Luca wyszedł na zewnątrz i zaczął szukać brunetki.

***

Siedział na ławce grając na gitarze swoją nową piosenkę. Starał się wymyślić jakieś odpowiednie słowa, ale nic nie przychodziło mu do głowy.
Zauważył zapłakaną brunetkę idącą przez park. Pobiegł do niej.
- Co się stało? - zapytał.
- N..nic.
- To czemu płaczesz?
- Bo jestem smutna. Kim jesteś? - zapytała.
- Jestem Marco. - uśmiechnął się miło - A ty?
- Nazywam się Francesca. - odpowiedziała.
- Miło mi cię poznać.
- Mi również. - uśmiechnęła się lekko.
- Może spotkamy się juto? - zapytał.
- Okey. Gdzie i o której?
- Tutaj o 18? - zapytał.
- Tutaj o 18. - potwierdziła - Przepraszam, muszę już iść. Pa.
- Pa.
Wrócił na ławkę i ponownie zaczął grać. Tym razem słowa same do niego przyszły.

***

Szatynka wkroczyła do szkoły i od razu podbiegła do niej jest przyjaciółka Camila podając jej wodę.
- Fuu! Zimna! Chcesz, żeby mnie gardło rozbolało! - krzyknęła.
- Już idę po drugą. - wybełkotała i odbiegła.
Po chwili wróciła i wręczyła dziewczynie ciepłą wodę.
- Fuu! Za ciepła! Miała być w temperaturze pokojowej! Ogarnij się Cami!
- Chwila. - powiedziała i odbiegła.
Za chwilę wróciła tym razem z wodą o odpowiedniej temperaturze.
- Nareszcie! Wiesz, że w każdej chwili mogę cię zwolnić i zastąpić kimś innym!
- T..tak.
- Idę na zajęcia. - powiedziała i zostawiła Camilę samą.
Ta dziewczyna czasami ma dość swojej przyjaciółki, ale wie, że nikogo innego nie znajdzie.

***

Natalia krążyła po ulicach Madrytu w poszukiwaniu ładnej sukienki na bal. Stanęła w kolejnym sklepie i uważnie się rozejrzała. Nie zauważyła niczego wartego uwagi. Wyszła i poszła do następnego sklepu. Na początek przyjrzała się sukienkom na wystawie. Wszystkie były ładne, ale jedna szczególnie przykuła jej uwagę. Szybkim ruchem znalazła się w sklepie. Zapytała o jej rozmiar. sprzedawczyni szybko go jej przyniosła. Brunetka poszła do przymierzalni. Założyła ubranie i przejrzała się w lustrze.
- Idealnie. - szepnęła do siebie.
Założyła poprzedni strój i opuściła pomieszczenie. Podeszła do kasy i zapłaciła za sukienkę.

~~~~*~~~~

Wróciła do domu dumna ze swojego zakupu. Piękna sukienka, buty i dodatki. Do tego umówiła się do fryzjera i zrobiła sobie manicure.
Tak, ten bal z pewnością będzie wspaniały.
Piękna brunetka u boku przystojnego szatyna.

***

- Aaaa! Patrz! To Leon! Ten z U-mix'u! - krzyknęła Lara.
- Aaaaaa! To serio on! - odpowiedziała Lena.
Szybko podbiegły do niczego nie spodziewającego się Verdasa.
- Leon! Dasz nam swój autograf?
- Cicho! Nikt nie ma wiedzieć, że tu jestem. W ogóle w tym mieście.- powiedział - Nie powiecie nikomu?
- No cóż.. to zależy..
- Od?
- Co za to dostaniemy?
- Co chcecie?
- Po twoim autografie, autografy z na twoich zdjęciach, chcemy z tobą kilka zdjęć.. pójdziemy razem na obiad..zaobserwujesz nas na twitterze. - wymieniała Lena.
- Okey, coś jeszcze? - zapytał.
- Chcę zostać w twoim hotelu na noc. Mogę spać na kanapie. - powiedziała Lara.
- Ej, dziewczyny... to za dużo..
- Okey, więc patrz. - powiedziała Lara.
Wyjęła telefon i zalogowała się na Twittera.
- Patrz, mam tutaj kilkanaście tysięcy obserwujących. Twoich fanek. One na pewno rozgłoszą dalej..
Zaczęła pisać:
"Uwaga fanki Leona! Nasz kochany Verdas jest w Rzymie i nie powiedział nam! Aktualnie znajduje się na ulicy Monroe. Spotkałam go!"
- Stój! - powiedział - Okey, zgadzam się na wszystko. Tylko wykasuj tego tweeta.
- Dobra. - powiedziała i skasowała tweeta.
- To na początek autografy. - powiedziała uśmiechnięta Lena.
Wyjęły kartki, a Leon się podpisał.
W końcu został tylko ostatni punkt. Lara miała zostać na noc u Verdasa.
- To chodź. - powiedział.
- Zaczekaj! Muszę się przecież spakować! - zaprzeczyła.
- Zatrzymamy się obok twojego domu. - mruknął.

♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦

Ta dam!
I jest chapter dwa ;D
Nie do końca tego oczekiwałam zaczynając go.
W sumie jak zwykle wszystko w połowie zmieniłam xd
I tak..
Chcę was prosić o przeczytanie mojego konkursowego One Shota.
Może nie dostałam nagrody, ale wszyscy byli lepsi ode mnie i zasłużyli.
No to znajdziecie go na blogu Alexandry, która zorganizowała konkurs.
Na szczęście mój już opublikowała ;3
Jest TUTAJ <klik>
Mam nadzieję, że wyrazicie opinię ;>
Dobra, koniec.
Rozdział jak go napiszę.
A potem będzie problem z opublikowaniem go, bo do 11 lipca prawdopodobnie mnie nie będzie XD
Możliwe, że jadę do koleżanki do Londynu *o*
Bye ;*

środa, 25 czerwca 2014

Chapter 1 "A new opportunity is a gift of fate"


Francesca z samego rana zadzwoniła do brata i powiedziała, że jedzie do niego. Zjadała śniadanie i szybko się spakowała. Zrozumiała, że wyjazd to jedyna szansa na normalne życie.
Bez słowa do ojca wyszła z mieszkania ciągnąc za sobą walizkę.
Wsiadła do taksówki i odjechała na lotnisko.
Znów zaczęło padać. Przyglądała się kroplom i znów przypomniała sobie o matce.
Zawsze siadała w fotelu i patrząc za okno płakała.
Wtedy mała Fran podchodziła do niej, siadała na kolanach i mocno ją przytulała.
Wtedy zawsze mama się uśmiechała.
Jej śmierć była dla Francescy ciosem prosto w serce.
Brunetka zapłaciła taksówkarzowi i wysiadła biorąc ze sobą walizkę. Udała się do odprawy i po chwili siedziała już w samolocie do Buenos Aires.

~~~~*~~~~

Dziewczyna doszła do restauracji i rzuciła się na brata. Mocno go przytuliła.
- Chodź, pokażę Ci twój pokój. - powiedział z uśmiechem na ustach i wziął walizki młodszej siostry.
Weszli na piętro gdzie znajdowało się mieszkanie Lucy - starszego brata Fran - i skierowali się do wąskich schód na końcu korytarza. Wspięli się po niech i otworzyli klapę w suficie prowadzącą na strych - który teraz miał stać się pokojem Fran. Może nie był największy, ale za to całkiem przytulny.
W rogu, przy ścianie na którym było okno z szerokim parapetem stała szafa. Obok niej łóżko, a dalej toaletka.  Na lewo od okna wisiało lustro, a jeszcze bardziej w lewo stała mała komódka, a na niej telewizor. Na przeciw szafy był kominek obok którego stał bujany fotel. Obok były drzwi prowadzące jak się okazało do wąskiego korytarzyka z którego przechodziło się do łazienki i malutkiej kuchni.
Przy ostatniej ścianie - na przecie okna - stała kanapa i stoliczek.
- Fajnie tu. Jak małe mieszkanko. Dziękuję. - uśmiechnęła się Fran i jeszcze raz uścisnęła brata.
- Nie ma za co. Ja muszę iść do klientów, rozpakuj się.
- Jasne, tylko najpierw chcę zwiedzić okolicę. Jest tu jakiś park?
- Tak, niedaleko. Jak zobaczysz wielki transparent "Studio On Beat" to naprzeciwko tego kolorowego budynku.
- Okey, dzięki.
Rodzeństwo zeszło do baru. Francesca wyszła i skierowała się do parku. Już z daleko widziała wspomniany transparent. Doszła do parku i postanowiła pospacerować wzdłuż jeziora.
Szła spokojnie wpatrując się w jezioro kiedy wpadła na kogoś.
Osobą tą okazała się być szatynka, na oko w wieku Fran.
- Uważaj jak łazisz pokrako! - krzyknęła.
- Prze..przepraszam. - wyłkała Fran.
- Mama Cię nie nauczyła szanować innych?! - krzyczała.
- Ja..ja przeprosiłam..
- Odwal się ode mnie! - krzyknęła i odeszła.
Brunetka usiadła na ławce i zaczęła płakać. Nieznajoma wspomniała o jej matce, dotknęła jej czułego punktu. Mówienie przy niej o jej matce było dla niej jak strzał w serce. Od razu zaczęły powracać do niej wspomnienia z pogrzebu. Nagle poczuła, że ktoś ją obejmuje. Odwróciła głowę i zobaczyła uśmiechniętego Federico.
- Feduś! - krzyknęła uradowana.
- Franiuś! - zaśmiał się.
- Ej! Wiesz, że cię nienawidzę? - powiedziała.
- Wiem, że mnie kochasz. - uśmiechnął się.
- Ty zawsze umiesz mnie rozbawić. - powiedziała przez śmiech.
- Ej, Franiu?
- Nie mów tak na mnie!
- Dobra. Ej, Fran?
- Co?
- Czemu płakałaś?
- Co? Kiedy? Ja?
- Przed chwilą. Płakałaś.
- To przez taką jedną dziewczynę.. nie ważne. Nie chcę o tym mówić.
- Dobra, ja muszę iść na lekcje. Widzimy się później. - ucałował policzek dziewczyny i poszedł do szkoły.
Dziewczyna jeszcze przez chwilę siedziała na ławce, a potem wróciła do domu i rozpakowała swoje rzeczy w nowym pokoju.

***

- T..tato j..ja n..naprawdę.. To n..nie. t..tak j..j..jak myślisz. - blondynka powiedziała to tak niepewnym głosem, że nikt by jej nie uwierzył.
- Zamknij się smarkulo! - powiedział i uderzył ją tak mocno, że upadła na ziemię. - Od jutra ma cię tu nie być! Wynocha!
- A..ale tato.. - zaczęła.
- Nie chcę na ciebie patrzeć! - krzyknął.
Blondynka podreptała do pokoju ze spuszczoną głową. Jej własny ojciec wyrzuca ją z domu. To chyba najgorsza rzecz jaką może zrobić ojciec. Potraktował tak jedyne dziecko.
- Nie dziwię się, że mama odeszła.. - szepnęła do siebie.

~~~~*~~~~

Obudziła się i od razu usłyszała głos ojca.
- Wynoś się. Spakowałem wszystkie twoje rzeczy.
- Ale tato.. - zaczęła brązowooka.
- Ja już nie jestem twoim ojcem. Dla mnie nie istniejesz.
- A..ale..
- Wynoś się!
Blondynka posłusznie wzięła torbę z rzeczami, ubrała buty a potem wyszła z domu.
Zaczęła płakać.
Jej własny ojciec powiedział, że dla niego nie istnieje. Udała się na przystanek autobusowy. Postanowiła udać się do osoby która nigdy jej nie odrzuciła. Do ciotki Kate. Kochała ją, ale od śmierci matki nie kontaktowała się z nią.

~~~~*~~~~

Wyszła z autobusu i skierowała się w stronę domu cioci. Miała nadzieję, że ta nadal tam mieszka. Zadzwoniła do drzwi. Otworzył jej jakiś mężczyzna.
- Kim panienka jest? - zapytał zdezorientowany.
- Jestem Ludmiła. Czy Kate Smith nadal tu mieszka? - zapytała niepewnie.
- Tak, zawołam ją.
- Dziękuję. - uśmiechnęła się.
Po chwili ciotka pojawiła się w drzwiach. Kiedy ujrzała Ludmiłę od razu ją przytuliła.
- Lu, skarbie! Co ty tutaj robisz? - zapytała.
- Ojciec.. on mnie wyrzucił z domu..
- Co?!
- Mogę u ciebie zostać?
- No jasne że tak kochaniutka! Wchodź. Zaraz ci przygotuję łóżko w pokoju gościnnym. Chodź.
- Dziękuję ciociu.
- Nie ma za co skarbeńku.

♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦

Niewypał -,-
Jestem niezadowolona z tego rozdziału.
Pierwsza część jeszcze ujdzie, ale druga okropna.
Następny nie wiem kiedy, ale kiedyś na pewno xd
Jestem chora więc nie za bardzo chce mi się pisać ;d
Dziękuję za komentarze przy prologu *o*
I za obserwatorów ^.^
Bye ;*

sobota, 21 czerwca 2014

Prologue "The world belongs to the brave!"


Burza szalejąca za oknem sprawiała, że dzień mimo lata był strasznie ponury.
Brunetka siedziała owinięta kocem i wpatrywała się w krople spływające po szybie.
Przypominały jej łzy tak często spływające po policzku matki.
A co jeśli będzie tam jeszcze gorzej?
Może nikogo miłego tam nie będzie?
A co jak powiem im moją historię i będą się z mnie nabijać?
A jeżeli Federico o mnie zapomniał? - te myśli od kilku dni krążyły po jej głowie.
Miała podjąć decyzję, która zdecyduje o jej dalszym życiu.
Dla tej 16-latki to prawdziwe wyzwanie.
Możliwe, że jej życie stanie się wspaniałe, ale może być też zupełnie na odwrót.
A powiedzieć co zdecydowała ma już następnego dnia.
Tak mało czasu - tak wiele pytań.
Do odważnych świat należy! - przemknęło jej przez głowę.
Zaryzykuję! Przecież jeśli nie spróbuję nigdy się nie dowiem jak by tam było!

♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦♦

I jest prolog!
Miał być jutro, ale do jutro już niecałe dwadzieścia minut, więc może być ;d
Długo zastanawiałam się nad czym czy go opublikować i jednak postanowiłam to zrobić.
"Do odważnych świat należy!"
Co myślicie?
Proszę o szczere opinie w komentarzach ;)

Cześć!

Hej, jestem Julia i możecie mnie już trochę kojarzyć z bloggera ;)
To mój nowy blog z zupełnie innym opowiadaniem.
Założony o 20:20 *o*
Nie no 21 ;-;
Chcę was serdecznie zaprosić do czytanie mojej historii!
Jak (nie) mówiłam będzie on dotyczył Francescy ;D
Znalazłam piękny wolny szablon na jednej z moich ulubionych stron graficznych i postanowiłam to wykorzystać! xd
Mam nadzieję, że ktoś będzie czytał!
Bye ;*
Julcia D.